22 listopada 2024

NSZZ Solidarność Enea Szczecin

13 grudnia – pamiętamy

 

 

„Jeśli prawda będzie dla nas taką wartością, dla której warto cierpieć, warto ponosić ryzyko,  to wtedy przezwyciężymy lęk, który jest bezpośrednią przyczyną naszego zniewolenia…”

                                                 bł. ks. Jerzy Popiełuszko

 

     

Czas mojej wolności…

Dzień 13. grudnia. W reżimowej TV przemawia Jaruzelski. Słuchamy wszyscy: teściowie, u których mieszkamy, moja żona i ja. Nasza pierwsza, dwuletnia córka śpi spokojnie w pokoju obok. Patrzymy i słyszymy jak sztywny generał obwieszcza początek wprowadzenia stanu wojennego. Kiedy skończył, stało się jasne, że wszelkie nasze nadzieje, marzenia, każda myśl o naszej przyszłości legły w gruzach…  Nagle wszystko straciło sens. Pozostało tylko pytanie, którego dnia po nas przyjdą i kiedy nas zabiją. Wszystko inne nie miało znaczenia…

Już w niedzielę, w nocy, aresztowano wielu moich znajomych, przyjaciół, wielu działaczy „Solidarności”. Wyciągano ich z domów, a kiedy tam ich nie było urządzano polowanie jak na dzikiego zwierza. Hordy ZOMO zrywały systemy łączności na pocztach, w siedzibie regionu „Solidarności” na Małopolskiej demolowano wystawę upamiętniającą powstanie Związku. Wyrzucano wszystko schodami na niższe piętra… Niszczono to, co było symbolem początku narodzin robotniczej godności!

Na ulicach patrole. Podkute buty, hełmy, paski pod brodą, karabiny, pistolety, raportówka i nienawiść w każdym spojrzeniu… Patrole – sługusy, psy czerwone, wypuszczone z milicyjnych szkółek Słupska! Żelazne ramię władzy, której ani pytać, ani uśmiechać się do niej, ani kochać nie wolno było! Mroźne dni grudniowe, których obraz tkwi we mnie do dziś…

Nie zamknęli mnie. Widocznie nie byłem im potrzebny. W Stoczni nasi delegaci międzyzakładowi strajkowali w asyście wojska i milicji. To były najgorsze dni! Jedne z wielu, które mówiły o tym, że Polska nie jest suwerenna, nie jest wolna, a Polak, człowiek, nie znaczy we własnym kraju nic! Jest śmieciem, nie ma żadnych praw, jest nikim, nie ma go… Można go zdeptać, wyciągnąć nad ranem z domu – wyszarpać płaczącej żonie i dzieciom. Znienawidzony system zła…

W Policach, gdzie pracowałem, towarzysze wyrzucali w błoto swoje partyjne legitymacje. Zygmunt, Leszek, gruby Henio – pamiętam ich nawet dziś… Zdążyli przejrzeć na oczy (po roku osiemdziesiątym można było dorobić sobie na Zachodzie). A więc jeździli i czerwoni towarzysze, a po trzech miesiącach pracy u bauera wracali oplami i garbusami. I stawiali swoje „fury” między naszymi syrenkami i trabantami na zakładowym parkingu. Duma i nowy świat…!

A potem – po jakimś czasie, wyszło, że kładli się spać zaraz po robocie i obiedzie, by nie tracić marek na kolacje. I spijali po niemieckich mordach niedopite piwo z kufli na ogródkach piwnych… I wracali potem do domu, dumni i zadowoleni z „dzieła swoich rąk i umysłów”. Po trzech miesiącach pracy! Ich partia mogła im obiecać to samo po trzydziestu latach pracy, albo i wcale! Rzucali więc swoje czerwone książeczki w błoto…

Na ul. Wojska Polskiego przy jednostce wojskowej ustawiono gniazdo karabinu maszynowego w okopanym dole – na chodniku, by codziennie „witać” ludzi i kazać im bać się… Znienawidzony system zła!

Nie będę tu opisywał szczegółów, to zbyt osobiste wspomnienia: o zakłamaniu, pustych sklepach, kartkach żywnościowych, o ulotkach naklejanych na „WRONY”, o składkach zbieranych z naszych wypłat – by wspierać żony i dzieci internowanych, o sabotażu pracy, o mojej żonie modlącej się codziennie – bym cały wracał do domu, o cichej Wigilii, o godzinie policyjnej… Cholerna niesprawiedliwość, przeklęty ustrój, znienawidzeni zdrajcy, uwiązana w kajdanach Ojczyzna, której wolności nie zasmakowałem do końca nigdy! Nawet dziś…

Czym był dla mnie grudzień ’81?  Był czasem mojej wolności – tej osobistej wolności, bo czas ten nie złamał mnie… chyba, że ja sam siebie…  Było to już dużo później, kiedy – będąc w delegacji we Włocławku – zakładaliśmy tam ogrzewanie w miejskiej hali targowej. Któregoś dnia przejeżdżaliśmy samochodem przez most na Wiśle – właśnie tam, gdzie zamordowano i wrzucono do wody księdza Jerzego… Jeden z „kolegów” pokazał ręką na stojący przy Wiśle krzyż i powiedział: „tam wrzucili tego klechę, solidarucha…” To był J. (były oficer wojskowy, dorabiający sobie na czarno do wojskowej emerytury) i to były jego słowa…

Jeśli człowiek ma prawo zwątpić w drugiego człowieka, a przecież nie ma takiego prawa, to ja je miałem właśnie wtedy! Zwątpienie, którego nie chciałem, ale które przyszło do mnie, i już pozostało…

Byłem u kresu ludzkich sił w zmaganiu się z prawdą, że druga strona – strona moich ideologicznych wrogów – będzie decydować nadal o moim bycie, ponieważ ich świat „wartości” nie umarł, ale nadal żył! Słowa, które wtedy nad Wisłą usłyszałem, wołały, bym zrozumiał, że cała siła walki o człowieka jest skierowana w manipulację prawdą! Jest to walka nie tyle o samą prawdę, ale walka o przywilej wyłączności w decydowaniu i nazywaniu co jest prawdą, a co prawdą nie jest… Dziś, choć jest już inne pokolenie – pokolenie młode – to czas manipulacji człowiekiem pozostał. On trwa…!

Dobry Boże! Daj młodym więcej szczęścia do życia w wolności niż ja zaznałem! Ochraniaj ich od ludzkiego zła, i strzeż od zniechęcenia i zwątpienia! I podpowiadaj, że niczego nie otrzymają darmo! I mów, Boże, nieustannie mów, by się już nie bali…!

Z.P.

 

„On wyciąga rękę z wysoka, i chwyta mnie,
wydobywa mnie z toni ogromnej;
ocala mnie z przemożnego nieprzyjaciela,
od mocniejszych niż ja, co mnie nienawidzą.
Napadają na mnie w dzień dla mnie złowrogi,
lecz Pan jest mi obroną,
wyprowadza mnie na miejsca przestronne;
ocala, bo mnie miłuje…”

(Ps 18,17-20)

Więcej o stanie wojennym w zakładce Nasza Historia

Nasza Historia – Stan Wojenny

UWAGA!
Jeśli macie własne wspomnienia, zdjęcia z tego pamiętnego dnia i chcecie się tym podzielić, prosimy o kontakt. Będzie nam bardzo miło umieścić te wspomnienia na naszej stronie.