Gazeta Wyborcza: Jako prezydent Wałęsa otoczył się służbami specjalnymi, obalił rząd Olszewskiego, zablokował lustrację i wyrwał dokumenty z teczki „Bolka”, zbierał haki na Kaczyńskich, Merkla i Borusewicza. Czy to jest prawda o Wałęsie? Niewątpliwie tak. Ale…
Dyskusję o relacjach między Lechem Wałęsą a „Bolkiem” niesłusznie ogranicza się do lat 1970-76, bo dużo bardziej interesujący jest wpływ „Bolka” na decyzje Lecha Wałęsy już w wolnej Polsce. Dyskusja o „Bolku” to także – a może przede wszystkim – dyskusja o III RP, o wartościach na jakich została zbudowana, o postawach jakie nagradzała, i o tym dlaczego czasami po prostu się nie da. Na tę dyskusję warto spojrzeć przez pryzmat innego pogmatwanego życiorysu – Adama Hodysza, oficera SB, który przeszedł na „jasną stronę mocy”, ryzykował życiem, zapłacił za Solidarność więcej niż większość najbardziej znanych działaczy opozycji, i już w wolnej Polsce przegrał z „Bolkiem”.
W 1978 roku Adam Hodysz miał życie całkiem poukładane, miał 38 lat, małe dziecko, dobrze płatną pracę, perspektywy awansu. I głupią potrzebę aby kiedyś móc bez wstydu spojrzeć w oczy pięcioletniej wtedy córeczce. Sam nawiązał współpracę z opozycją, i przez kolejne 6 lat informował ją o tym co się dzieje w SB, jak służby pracują, co planują. Według Bogdana Borusewicza to Hodysz pomógł zidentyfikować kilkudziesięciu agentów, których służby „człowieka honoru” ulokowały w środowisku gdańskiej opozycji. W 1984 roku Hodysz został aresztowany, celę dzielił z mordercą księdza Popiełuszki, Grzegorzem Piotrowskim, który na szczęście nie wiedział kim był Hodysz, bo – jak sam mówił – „gdyby tylko wiedział, to by Hodysza gołymi rękami udusił”. Zastraszany i szantażowany w śledztwie („Powiemy, że jesteś zboczeńcem seksualnym. Twoja córka będzie przechodzić na drugą stronę ulicy, gdy cię tylko zobaczy”) nigdy nie dał się złamać, i ostatecznie za Solidarność przesiedział (w prawdziwym więzieniu, nie w lajtowym internacie) 4 lata i dwa miesiące. Ponad cztery razy więcej niż sam Lech Wałęsa, a i tak mogło być gorzej.
W wolnej Polsce został szefem gdańskiej delegatury UOP, „Dla wszystkich w Gdańsku było oczywiste, że w III RP na czele nowych służb powinni stać ludzie o takich kwalifikacjach moralnych jak Adam Hodysz. Był to akt zwykłej sprawiedliwości.” – pisał Jarosław Kurski w Gazecie Wyborczej. „Zwykła sprawiedliwość” skończyła się gdy Hodysz w odtwarzanym przez siebie archiwum SB odnalazł papiery „Bolka” i zgodnie ze służbowym poleceniem przekazał je Antoniemu Macierewiczowi, realizującemu sejmową uchwałę lustracyjną. I tyle było kariery Adama Hodysza w III RP. Na polecenie Lecha Wałęsy został zdymisjonowany, „Kto raz zdradził, będzie zdradzał dalej” – miał powiedzieć ówczesny prezydent. Nie pomógł apel byłych gdańskich opozycjonistów (Donald Tusk odmówił podpisania), i Hodysza na stanowisku szefa delegatury UOP zastąpił inny były esbek. Ale taki, który bezpieki nigdy nie zdradził, a do 1989 roku dowodził ekipą zajmującą się obserwacją… Wałęsy.
W kwietniu 1995 roku w wieżowcu, w którym mieszkał Hodysz wybuchł gaz, zginęły 22 osoby, a w śledztwie badano m.in. wątek zamachu terrorystycznego na Hodysza. Podobno tuż przed wybuchem w jego mieszkaniu pojawili się funkcjonariusze szukający jakichś dokumentów. Wiadomo bowiem, że to właśnie Hodysz uratował dokumenty z teczki „Bolka” kopiując je i ukrywając w archiwum, dzięki czemu już po wyrwaniu ich z teczki przez Wałęsę można było je odtworzyć.
W dwudziestym – dopiero dwudziestym – roku wolnej Polski prezydent Lech Kaczyński odznaczył Adama Hodysza Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Hodysz nie chce rozmawiać o przeszłości, choć jego życie to materiał na kinowy hit. „Proszę nie wymieniać przy mnie imienia Bolek. Dwa razy straciłem przez to pracę, a raz ledwie uszedłem z życiem”.